Pierwszy Spartan Race w Polsce i mój pierwszy Spartan. Tak naprawdę, Spartan jest tak dużą organizacją jak sam CrossFit. Na całym świecie buduje ogromną społeczność. Biegi w Stanach Zjednoczonych odbywają się w każdy weekend. Dla mnie to połączenie świata CrossFit z bieganiem, czyli dwóch rzeczy które lubię robić, i które do tej pory poniekąd w moich treningach kłóciły się ze sobą. Jak robiłem siłę to przeszkadzało mi bieganie. Jak biegałem, przybieranie na masie przez trening siłowy, dodawało kolejne minuty podczas startów. Teraz znalazłem złoty środek, a Saprtan Race i CrossFit Endurance to mój kierunek.
Na bieg przyjechaliśmy wcześnie. Jako, że przewodziliśmy największemu Teamowi (82 osoby), trzeba było rozdać koszulki, a przede wszystkim zadbać o atmosferę. Byli tacy, dla których był to pierwszy start w biegu masowym, więc tym bardziej mogło to być duże przeżycie. Sam pamiętam, jak biegłem swoje pierwsze 5 km po asfalcie w biegu organizowanym. O przygotowaniach i nerwach może nie będę wspominał. Jedno jest pewne – jeśli raz wystartujesz, chcesz więcej. Jeśli natomiast jest to Spartan Race, chcesz więcej i to jak najszybciej 😉
Już na samym początku wszyscy zobaczyliśmy od czego zaczyna się start. Wybieg na samą górę Jaworzyny. Dwa kilometry podbiegu od razu zweryfikowały tych, którzy przyjechali się bawić i tych, którzy mieli ambicje na więcej. Po pozdrowieniu Spartan, czyli „Aroo!”, race dymne odpaliły i poszliśmy do przodu.
Pierwsza przeszkoda, której nie ma na zdjęciu to przejście przez drewnianą ścianę z oknem około 1,5 metra od ziemi oraz pod drewnianą ścianą. Następnie delikatna przeprawa przez strumyk. Oczywiście niefortunnie postawiwszy nogę, od razu znalazłem się po kolana w błocie 😉
Wybiegając już prawie na samą górę, czekała nas pierwsza przeszkoda, czyli małpi gaj. Kto chodzi na zajęcia CrossFit i się podciąga, dał radę. Kto wiecznie używa przy podciągniu gum i innego wsparcia, wygrał 30 burpees na sam początek.
Na tym etapie myśleliśmy, że podbieg się skończył, jednak on trochę tylko złagodniał, ciągnąc się dalej.
Kolejna przeszkoda. Ściana do przeskoczenia. Panie mogły użyć schodków. Panowie, musieli wziąć dobry rozbieg i wspiąć się na górę. Tutaj również pomagało podciąganie. Silne ręce równały się małym problemom na takich przeszkodach. Mina Sebastaiana na zdjęciu mówi dokładnie, czy jest to jego mocna strona : )
Wszyscy byliśmy przygotowani na chłód. W końcu góry, słyszeliśmy o biegu w strumyku, który ma pięć stopni, a ostatnie dni pogody nas nie rozpieszczały. Na samej górze jednak, zaczęło robić się naprawdę gorąco i trzeba było się rozbierać, przynajmniej Ci, którzy byli przygotowani na mrozy 🙂
Po wbiegnięciu na Jaworzynę czekała na nas najtrudniejsza przeszkoda. Pomimo przygotowania się i studiowania sposobu w jaki trzeba rzucać przestrzeliłem cel i tak jak większość robiłem burpees. Naprawdę mało osób trafiło w tarczę.
Po całym biegu nie odczuwało się, że przeszkód było dużo, jednak dlatego, że niektóre z nich były jedna po drugiej. I tak zaraz po włóczni, trzeba było przeczołgać się pod drutem kolczastym. Był zawieszony naprawdę nisko, ale słońce sprawiło, że nie czołgaliśmy się przynajmniej w błocie. Sam zrobiłem to techniką turlania się bokiem, jednak były różne, równie skuteczne.
Po drucie był ostry zbieg w dół na którym trzeba było uważać. Co szybsi, tutaj nadrabiali zaległości na przeszkodach.
Zaraz po ostrym zbiegu czekały na nas opony. Tutaj niefortunnie postawiłem stopę i najbliższe kilkaset metrów czułem kostkę, która w moim przypadku już od dawna daje o sobie znać. Po chwili przestało boleć i biegłem dalej.
Na przeszkodzie poniżej również można było zarobić burpees. Mocno ściśnięty brzuch i nogi ratowały i doprowadzały do końca. Prawie każdy zauważał, że ostatnia z desek jest ustawiona pod kątem, co było dość zabawne, szczególnie dla obsługi biegu, która co chwilę słyszała:
„Ale ta deska jest krzywa !”
Poniższa przeszkoda może wygląda groźnie jednak taka nie była. Spokojnie można było opuścić się na sam dół trzymając się za line. Warto jedynie było wybrać tą najdłuższą, aby na końcu nie wykonywać skoku.
Na dole bieg w strumyku już był stałym elementem. W jednych miejscach płytko, a tam gdzie było głębiej, już mniej wesoło… cholernie zimno.
Ta przeszkoda wyciekła gdzieś na internecie przed biegiem i narobiła niejednej osobie strachu. Oprócz tego, że prawie zgubiłem w tej rurze aparat to jedna z zabawniejszych przeszkód, szczególnie jeśli na końcu wskoczyło się do wody.
Jak już wygramoliliśmy się z rury, czekała na nas ścianka pozioma. Wiara w siebie, długie ręce oraz nogi i biodra przy ścianie, powodowały, że i ta przeszkoda nie była trudna.
Woda pojawiła się o ile dobrze pamiętam dwa lub trzy razy, jednak w zupełności to wystarczyło. Bieg na 8 kilometrów w lesie, po strumyku nie wymagał aż takiego nawadniania organizmu.
Przeszkoda trochę bardziej siłowa. Inne worki z piaskiem dla panów inne dla pań. Należało jeden z nich zarzucić na plecy i zrobić małe kółko oznaczone w lesie. Do zniesienia, mały przerywnik w biegu.
Kolejna przeszkoda. Rozwieszona siatka między drzewami, którą trzeba było pokonać górą. Nie sprawiała kłopotów.
Natomiast przeszkoda poniżej to już całkowicie inna historia. Pomimo, że lina miała supły, była bardzo śliska, a jej wysokość nie była mała. Powodowało, że mniej sprawne osoby, szczególnie z lękiem przed wysokością mogły mieć tutaj problem. Woda poniżej, nie miała na tyle głębokości aby upadek z samej góry odbył się bezboleśnie.
Ta przeszkoda przygotowywała do brodzenia w wodzie, które czekało na nas później. Może temperatura powietrza była wysoka, jednak woda, lodowata.
W niektórych miejscach było dość głęboko i nieostrożność mogła spowodować duże zanurzenie. Nisi mogli wpaść do wody po uszy 😉
Końcówka biegu, przejście po linie po pochylonej ściance.
Po niej biegliśmy już potokiem, a przeszkoda poniżej mogła jedynie poobijać kolana. Można było ją pokonać turlając się bokiem.
Tunel, w którym wystawały pręty i kamienie. Trzeba było uważać co ma się pod nogami.
Ostatnie, symboliczne przeskoczenie przez ogień i wyczekana… META 🙂
Bieg był naprawdę niesamowitym przeżyciem. Mam nadzieję, że w 2015 roku będziemy mieli ich więcej w Polsce. Ja już nie mogę się doczekać. przygotowuję Team 72D na kolejne biegi.