Ostatni rok przyniósł dużo zmian. Zaangażowanie jakiemu się poddałem jeśli chodzi o CrossFit spowodowało zmniejszenie objętości w treningu biegowym. Biorąc pod uwagę jeszcze wcześniejszy rok, znacząco zmniejszyłem objętość. O CrossFit Endurance nie możemy tutaj mówić, bo nie stosowałem się do zalecanych interwałów w treningach biegowych. Robiłem to raczej intuicyjne od czasu do czasu.
Zacznijmy od statystyk, bo są ważne.
Od kwietnia 2011 do kwietnia 2012 zrobiłem 1434,5 km, wynik w maratonie – 3:54
Od kwietnia 2012 do kwietnia 2013 zrobiłem 345,8 km, wynik w maratonie – 4:10
W 2012 roku od czerwca do grudnia przybyło mi 8 kg masy. Z czego do tego miesiąca i maratonu zostało 6 kg. Dodatkowe kilogramy do dźwigania, zdecydowanie nie pomagały.
Zaraz po starcie, adrenalina jest duża i biegnie się dobrze. W poprzednim roku biegałem bardzo dużo, w tym bardzo mało. Jedyne bieganie odbywało się na bieżni, po treningu CrossFit. Na zewnątrz po asfalcie biegałem bardzo rzadko Sześć miesięcy siły i budowania masy mięśniowej na długo odzwyczaiły mnie od biegania po twardym podłożu. Z tego względu do 15 km na zmianę bolały mnie łydki, piszczele, przez chwilę kolana czy biodro, które mam nie rozciągnięte. Tak naprawdę w pierwszej godzinie organizm starał się mi powiedzieć, że ten metcon powinien się do cholery już dawno skończyć i że chyba jest trochę przydługawy. Pierwszy szok dla organizmu.
W tym miejscu zacząłem robić zdjęcia, gdyż przyzwyczaiłem się już do tempa – wbiegamy na most Dębnicki.
Gdy organizm przyzwyczaił się już do tempa, a całe ciało się rozgrzało mogłem wyciągnąć aparat, bo dopiero wtedy mogłem zacząć czerpać przyjemność w biegu. Tak samo jak w zeszłym roku, za rondem Matecznym poczułem kolejny zastrzyk mocy i chęć przyspieszenia. Jednak w tym roku, mądrzejszy, nie zrobiłem tego. Co później okazało się dobrym posunięciem.
Powoli zbliżaliśmy się do Nowej Huty i nawet takie obrazki jak poniżej nie sprawiały, że czułem się lepiej. Wiedziałem co mnie czeka.
Nawrotka koło Plazy i zaraz będzie brama 21 km oraz podbieg pod Nową Hutę.
Nie bez powodu zaraz przed 21 km mogliśmy dostać błogosławieństwo.
Piękna żółta brama, a za nią Nowa Huta. Okrzyki, że jeszcze tylko połowa wcale nie pomagały. Tak naprawdę myślałem, że nie wytrzymam i zejdę z trasy. Dopiero 21 km, a ja już miałem dość. Może nie tyle byłem zmęczony co dostawałem wyraźnie oznaki od organizmu, że to się źle skończy.
Za bramą można było przeczytać sms od kogoś kto go wysłał pod Twój numer startowy. Wyświetlał się w odpowiednim momencie gdy się przebiegało koło telebimu.
W tym momencie żarty się skończyły. Podbieg i Nowa Huta wita. Schowałem aparat i przestałem się przejmować czymkolwiek. Tutaj również peacemakerzy 3:45 zniknęli mi z oczu, a w Hucie całkowicie ich zgubiłem. Wmówiłem sobie, że jak wybiegnę z Nowej Huty będę na 30 km, po nim już niedaleko do 35, a z niego już tylko kocówka.
I tym razem nie było przyjemnie. Długa prosta, chwile zawijasów wśród szarych blokowisk i znów cholerna długa prosta. Na końcu 30 km i stoliki z jedzeniem i wodą. Mój pierwszy żel zacząłem sączyć jak wbiegałem do Huty. Nie przemyślałem tego dobrze, bo tak mi zakleił gębę, że nie mogłem oddychać i jak najszybciej chciałem dobiec do stolików z wodą, żeby go przepić. Drugi żel, postanowiłem wcisnąć w siebie z większą rozwagą, tak aby skończyć go na 35 km i stolikach z wodą. Udało się. Jednak długo jeszcze przez tym odezwał się ten sam problem co rok temu. Mięśnie przyśrodkowe czworogłowych zaczęły się buntować. Z każdym krokiem były coraz bardziej twarde. Z zaciśniętymi zębami dobiegłem do 35 km, gdzie schłodziłem je wodą. Później już było tylko gorzej.
Zbiegając z Huty zobaczyłem osobę, która miała podobny problem do mnie. Na tym etapie musiała od czasu do czasu przechodzić w marsz. Gdy tak mijaliśmy się nawzajem w pewnym momencie Miłosz, bo tak ma na imię, zaczepił mnie i zaproponował, żebyśmy biegli razem. I tak już do samego końca wyznaczaliśmy sobie cel, czyli skrzyżowanie, most, znak drogowy do którego biegniemy, aby później przez chwilę iść. Niestety w moim przypadku to mój organizm wymuszał marsz. Dokładnie tak jak rok temu czułem, że jeśli nie będę przechodził w marsz w momencie gdy mięsień był coraz twardszy to go zerwę.
Po 30 km już wszystko przestało mieć znaczenia. Miałem totalnie w dupie to czy dobiegnę do końca, to z jakim czasem to zrobię czy to co będę musiał później napisać. Wszyscy którzy pokonali ten dystans na pewno mnie rozumieją. To jest 42,2 km, to nie jest zabawa i tego nikt nie robi na lajcie. Wszystko może się zdarzyć i każdy przechodzi tu swoje cierpienie.
W tym całym bólu, do pewnego czasu patrzyłem jeszcze na swoje tempo. Wcześniej biegłem miedzy 5:00/km a 5:30/km, czyli nie tak źle. Miałem dużo zapasu, żeby zmieścić się w 4 godzinach. Jednak na 35 km, niestety minęli nas peacemakerzy 4:00. To spowodowało, że jeszcze bardziej przestałem przejmować się tym z jakim czasem skończę ten maraton. Nie spoglądałem już ani na czas, ani na tempo, a tylko liczyliśmy km, które zostały nam do zakończenia tego wszystkiego.
Koniec końców, zaraz przed metą powiedziałem Miłoszowi żeby darł do przodu bo widziałem, że odzyskał siły. Ja natomiast nie zwracając uwagi na ból robiłem co mogłem, przed metą przyspieszyłem, kilkukrotnie wydając z siebie okrzyk i wbiegłem na metę z czasem 4:10.
Szczerze, to nie wiem jak mi się to udało. Cały bieg nie był łatwy, a od 30 km była to już męczarnia. Niestety 6 kg cięższy, bez przygotowania biegowego spowodowało, że maraton to już nie zabawa dla mnie. Czy CrossFit przygotowuję do maratonu ? Na pewno nie jest niewykonalny bo czas 4:10 do złych nie należy. Jednak jeśli trenujesz crossfit i chcesz przebiec maraton na pewno podstawą muszą być treningi na zewnątrz na asfalcie i nie można opierać wszystkiego na samych WOD. Polecam CrossFit Endurance i mocne trzymanie się tego planu. Ja przez ostatnie miesiące, owszem miałem dużo interwałów jednak zdecydowanie za mało na maraton.
Na mecie spotkaliśmy jeszcze kogoś kto przebiegł go w podobnym tempie do nas. Cały dystans – 42,2 km ! Naprawdę niesamowite jest to jak mocno oddany musi być właścicielowi ten psiak. Więź pomiędzy nim, a jego właścicielem to niezła motywacja.
Po maratonie chciałem udać się na masaże, jednak nie dopchałem się, ubrałem w ciepły dres i udałem do domu. Opaski dzięki bogu cały czas działały i z czasem po maratonie nogi zaczęły normalnie funkcjonować. Od czasu maratonu chciałem je parę razy ściągnąć jednak, gdy tylko to robię, zaraz znów je zakładam bo ewidentnie pomagają. Szczegółowy test wszystkich opasek kompresyjnych, które używam niebawem.
Na tą chwilę jest to ostatni maraton. Nie wykluczam jednak, że kiedyś jeszcze jakiś przebiegnę. W tej chwili poświęcam się treningowi CrossFit bo dużo mam w nim do zrobienia. Dziś piszę, że nie chce już nigdy więcej w życiu biegać, jednak każdy wie, że po maratonie jest tak zawsze, a za kilka tygodni znów będę szukał tak mocnych wrażeń.